Potem Job otworzył usta i przeklął dzień swoich narodzin. Powiedział:
Oby ten dzień,
w którym się urodziłem,
wcale nie zaistniał —
ani ta noc, gdy zawołano:
Urodził się chłopiec!
Oby ten dzień w ogóle nie wyszedł
z ciemności,
oby z wysoka nie upomniał się
o niego Bóg
ani nie rozbłysła nad nim jutrzenka!
Oby przemogła go ciemność,
cienie śmierci,
oby rozsiadł się na nim
gęsty obłok
i przepłoszyły go wszelkie
mroki dnia!
A tę noc? Ją też niechby
pochłonął mrok,
niechby nie miała miejsca
w kalendarzu
i nie wliczała się w poczet
miesięcy!
O, gdyby ta noc pozostała
niepłodna
i nie zabrzmiał w niej ten radosny
krzyk!
Gdyby jakiś urok rzucili na nią
zaklinacze,
potrafiący rozdrażnić
nawet Lewiatana!
Gdyby wtedy przed świtem
zgasły gwiazdy!
Niechby bezskutecznie czekała
na brzask,
niechby dzień nie otworzył nad nią
swoich powiek —
bo nie zamknęła przede mną
łona matki,
nie oszczędziła mi patrzenia
na znój!
Albo dlaczego nie umarłem
przy porodzie,
nie zgasłem tuż po wyjściu
z łona?
Dlaczego zostałem wzięty
na kolana,
po cóż przystawiono mnie do piersi,
abym ssał?
Owszem, leżałbym teraz
w ciszy i spokoju,
odpoczywałbym właśnie
we śnie
pośród królów i pośród
radców ziemi,
budowniczych ruin z dawnych dni —
lub wśród książąt, bogatych
niegdyś w złoto
i mających srebra pełny dom.
Albo dlaczego nie zostałem pogrzebany
niczym płód poroniony,
niczym niemowlęta, które nie cieszyły się
światłem dnia?
Byłbym tam, gdzie bezbożni
zaprzestają swoich
szaleństw,
gdzie odpoczywają zmęczeni,
bez sił,
gdzie więźniowie leżą
obok siebie,
nie dochodzi do nich
strażniczy krzyk,
gdzie mali i wielcy są już
razem —
i niewolnik już wolny
od pana.
Dlaczego Bóg daje światło
nieszczęsnym
i życie ludziom pełnym goryczy —
tym, którzy bezskutecznie
czekają na śmierć,
którzy jej chcą niczym
skarbów ukrytych,
którzy cieszyliby się
z zejścia do grobu —
ludziom, którzy nie widzą sensu
swojej drogi
i których osaczył sam Bóg?
Tak, zamiast posiłku nachodzi
mnie wzdychanie,
niczym woda rozlewa się mój jęk.
Bo dopadło mnie to, przed czym
drżałem,
dosięgło to, co budziło
mój lęk.
Bez wytchnienia, chwili przerwy —
bez spoczynku,
zatrwożony przyjmowałem
nowy cios.