Wyjścia 3:1-11

Wyjścia 3:1-11 SNP

Gdy Mojżesz pasał owce swego teścia, Jetra, kapłana Midianitów, poprowadził raz stado poza pustynię i przybył do góry Bożej, do Horebu. Tam ukazał mu się Anioł PANA, w płomieniu ognia, ze środka krzewu. Mojżesz patrzy — oto krzew! Płonie — lecz się nie spala! Podejdę — pomyślał. — Muszę zobaczyć z bliska ten niezwykły widok. Dlaczego ten krzew się nie spala?! Gdy PAN zauważył, że Mojżesz kieruje tam kroki, aby się temu przyjrzeć, zawołał Bóg do niego spomiędzy gałązek krzewu: Mojżeszu! Mojżeszu! Jestem! — odpowiedział Mojżesz. Nie zbliżaj się tu! — ostrzegł go Bóg. — Zdejmij z nóg sandały! To miejsce, na którym stoisz, jest miejscem świętym. Powiedział też: Ja jestem Bogiem twojego ojca, Bogiem Abrahama, Bogiem Izaaka i Bogiem Jakuba. Na te słowa Mojżesz zakrył twarz. Bał się patrzeć na Boga. A PAN mówił dalej: Napatrzyłem się na niedolę mojego ludu w Egipcie. Usłyszałem ich krzyk z powodu ich poganiaczy. Znam jego cierpienia. Zstąpiłem więc, aby go wyrwać z mocy Egiptu i wyprowadzić z tego kraju do ziemi dobrej i rozległej, do ziemi opływającej w mleko i miód, gdzie obecnie mieszkają Kananejczycy, Chetyci, Amoryci, Peryzyci, Chiwici i Jebuzyci. Bo właśnie krzyk synów Izraela dotarł do mnie. Przyjrzałem się udręce zadawanej im przez Egipcjan. Teraz więc — idź! Posyłam cię do faraona. Wyprowadź mój lud, synów Izraela, z Egiptu. Mojżesz jednak powiedział do Boga: A kim ja jestem? Dlaczego ja miałbym iść do faraona, by wyprowadzić synów Izraela z Egiptu?